wtorek, 25 lutego 2014

Nowy semestr :)

Witam moi drodzy! Już cały semestr na poznańskiej hebraistyce za mną! Wszystkie oceny pozytywne, to tez i ja pozytywnie patrze w przyszłość. 

W tym semestrze rozpoczynam arabski. Po pierwszych zajęciach musze przyznać, ze jestem zafascynowana! Jak dotąd zupełnie nieczytelne szlaczki stały sie...no,  moze nie zrozumiałe ale juz przynajmniej znajome.  Wymowa wymaga wprawdzie wielu ćwiczeń i nabycia umiejętności wyartykuowania dźwięków nieistniejących w języku polskim, jednak zajęcia są po prostu ciekawe. 
Oprócz arabskiego chciałam sie uczyc chińskiego, ale nie wiem czy poddać sie pokusie: dwa zupełnie nowe alfabety to nie jest łatwa sprawa. 

W marcu wybieram sie na konferencje polsko-niemiecka (z akcentami  Izraela) do Tybingi. 

W ogóle Izrael! Ja już mam taką fazę, tak bardzo chce tam jechać, ze moja siostra ma juz mnie dosyc. Ech.... Ciagle kombinuje jak tam wrócić, chociaz na tydzien, chociaz na trzy dni... W koncu zaczęłam pokutowac, bo miałam wrażenie, ze przez moje pobożne marzenia zapomniałam o wdzięczności za to co mam. I wtedy mnie olśnilo!! Tęsknię za Izraelem, to jasne, ale jest cos za czym tęskni moj duch i to jest ten niesamowity czas z Panem. W obfitosci, w odpocznieniu! Nie mam az tak absorbujących studiów, jednak podczas sesji bardzo mocno wygłodzilam swojego ducha. I to on wola, nie o Izrael ale o Pana. 

I zaczęłam byc wdzięczna, za Tybinge, za Oslo (jade na super wakacje do mojej super kuzyneczki :) ) i za Poznań. No i moj duch jest teraz u mnie na tapecie, karmie go i wierzcie mi, naprawde mam wrażenie, ze byl wyglodnialy! Nagle wszystko w Biblii jest takie fascynujące, i wszystko mnie tak niesamowicie, niesamowicie buduje. I ożywia. Ach.

Ale nadal chce jechać do Jerozolimki mej <3

Pozdrawiam wszystkich słuchaczy ;) 

wtorek, 8 października 2013

Hebraistyka UAM


Długo zabieralam się do napisania posta kończącego ten blog. Wróciłam do Polski kilka miesięcy temu, słusznym byłoby wiec zakończyć ten rozdział- gdyby to był koniec moich przygód z Izraelem. Jednak nie jest! Miałam juz pierwsze zajęcia :) Pozwolę sobie użyć tej wygodnej formy (blog) aby przekazać moje wrażenia wszystkim tym, którym to obiecalam.

Moja grupa (czyli cały rok) liczy zawrotną ilośc 20 osób, wg prognoz po pierwszym semestrze liczba ta zmniejsza się o ok 25%... 
Nie licząc wf i technologii informacyjnej (!) wszystkie zajęcia (z tego co pamietam) odbywają się w tej samej małej słonecznej sali 408a. Tak, są dwie sale 408- my zaszczycamy ta mniejszą.

Pierwsze zajęcia prowadzone były przez opiekunkę naszego roku, która dopiero niedawno przeszła z poziomu uczeń do poziomu nauczyciel. Nasz drugi prowadzący jest i uczniem i nauczycielem w jednym. Kiedy wszedł, byłam przekonana, ze to jakiś student się spoznil xD Mamy jeszcze trzeciego wykładowce hebrajskiego, jego jednak w akcji jeszcze nie poznałam.
Na zajęciach było sentymentalnie- uczylismy się alfabetu. Zupełnie jak w podstawówce omawialismy każda literke z osobna. Jutro ciąg dalszy, nie mogę się doczekać :D
Po zajęciach z języka mieliśmy mieć wg planu, cytuje "Folklor i sztuka Izraela" a następnie "Kultura Żydów" z tym samym prowadzącym. Łącznie mieliśmy mieć 3h zajęć, ale wykładowca po 15 minutach nas wypuścił. Zajęcia organizacyjne <3 

Musicie wiedzieć, ze nigdy nie miałam zaszczytu chodzenia do klasy z kimś wierzącym (nie licząc angielskiego z Basią <3), wiec kiedy się dowiedziałam, ze będę w grupie z jedną nawroconą osobą, czułam się jakbym wygrała w totka :D radość i ekscytacja z perspektywy zrozumienia mojego sposobu myślenia przez inną osobę na zajęciach była nie do opisania. A potem okazało się, ze jest nas wiecej! Wiec czuje się, jak bym wygrała w totka trzy razy :D Bóg jest dobry! :D

Pozdrawiam z Poznania! 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Przedsmak

To, że długo nie było nowych postów nie zawsze oznacza, ze jest sporo do napisania- tym razem jednak tak! Postaram sie skrócić to maksymalnie, mimo, ze moje gawędziarskie predyspozycje pchają mnie do rozwlekłej cztero-tomowej panoramy ostatnich wydarzeń. Pozwolę sobie po prostu wypunktowac pewne rzeczy:

- OFICJALNIE jestem studentem UAMu na kierunku hebraistyka. Przyjęto mnie z "pocałowaniem ręki", bo generalnie maturę napisałam w górnych granicach moich możliwości :D

- jestem przeszcześliwa, ze będę mieszkać z moją siostrą! :D

- jestem w Izraelu! <3

- Bóg dał mi tu znajomych (modlilam sie o to) i teraz mam z kim jechać na podbój Izraela :D we wtorek (czyli jutro) jedziemy nad Morze Galilejskie, do Haify i okolic, a na następny weekend... na Gore Przemienienia! Fajnie bedzie rozbić tam namioty ;) he he (jeśli nie rozumiesz tego żartu, przeczytaj jeszcze raz historie o Górze Przemienienia).
A tak serio, rozbijemy sie gdzieś na polu namiotowym ;)

- Przyzwyczailam sie do mojego czasu z Panem i nie  oddam go tak łatwo (chciaz Woodstock bedzie wyzwaniem bo cieżko tam o prywatność ;) W końcu pracujemy zespołowo)

Generalnie jestem szczęśliwa i Bóg jest bardzo wierny!
Wrzuce zdjęcia z wycieczki :)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Sabat z zeszłego tygodnia ;)

W zeszłym tygodniu na sabat zaprosiła nas wyjątkowa osoba. Shoshana była sąsiadką dziewczyn we wcześniejszym mieszkaniu, ostatnimi czasy nas odwiedziła i umówiliśmy się na kolacje szabatową. Po dłuższych negocjacjach dogadaliśmy się, ona robi kolacje a my przynosimy deser. W porywie twórczości zrobiłam (po raz pierwszy w życiu) blok czekoladowy. Pyszny i bardzo kaloryczny :D
Nie wyjaśniłam jednak skąd wyjątkowość naszej gospodyni. Otóż Shoshana... przez kilka lat była szefem kuchni w Hiltonie! No, to teraz możecie wyobrazić sobie nasz posiłek. Zrobiła mnóstwo jedzenia, różne rodzaje mięs i wszystko pyszne. Najbardziej wzruszyła mnie jednak wołowiną. Ericsson, pamiętasz tą wołowinę w Stanach we Friday'sie? Była IDENTYCZNA! Miękka i taka pyszna! I uwaga, Shoshana kilka lat temu uległa wypadkowi w którym poważnego uszczerbku doznał jej zmysł smaku. Czyli wszystko robiła praktycznie na czuja. MISTRZ.

Potem oglądałyśmy razem programy kulinarne. Przyjemnością było patrzeć jak ta kobieta się ekscytuje, ciągle komentując i poprawiając kucharzy. Zupełnie jakby oglądała mecz, albo co. Jej ulubionym kucharzem jest Gordon Ramsay- Shoshana mówi, że pracowała identycznie.

Potem pokazała nam swoje listy rekomendacyjne i podziękowania z różnych miejsc świata gdzie pracowała. Imponujące. Niestety, z powodu okoliczności życiowych Shoshana nie może już wykonywać zawodu, jednak całym sercem usługuje swoim talentem. W ten sabat kiedy gościła nas, przygotowała również posiłek dla chorej sąsiadki, szacun- cały dzień przy garach.


Mój pyszny blok czekoladowy :D

Uczta! Raj dla podniebienia ^^

"Idealna wołowina musi leżeć trzy dni w marynacie"~ Shoshana
Tak przy okazji. Te rurki to system nawadniania kropelkowego. 

To jest Bazylika Grobu Pańskiego. A to jest głaz na którym coś tam się stało, że teraz wszyscy całują. 

Tam nie wchodziłam, ale to jest tytułowy grób. Było mnóstwo ludzi, a przecież JEZUS ZMARTWYCHWSTAŁ  i ŻYJE! I ma moc ;) i widzi Cię przed tym twoim komputerkiem.


Na razie tyle :) Błogosławie was!



środa, 26 czerwca 2013

Co ja tu robię.

Podzielę się z wami tym dlaczego jestem w Izraelu. Dowiecie się też, dlaczego nie idę na filmówkę ale na hebraistykę. Jest to wpis z 7 kwietnia br, troszkę zmodyfikowany na potrzeby tego blaga.:

Właściwie to szykujcie się na "KRÓTKIE lub DŁUGIE (w zależności od miary którą przyłożymy) SPRAWOZDANIE Z OSTATNICH 6 MIESIĘCY"

1. Wesoła ja, żyłam sobie nieświadoma niczego, niezainteresowana Izraelem (pomijając fakt chrześcijańskiej "miłości do ludu wybranego", czyli w praktyce u mnie- nieantysemityzm, jednak czasem się człowiek zaśmieje na te dowcipy... "w końcu to tylko żarty") i generalnie marzyłam o służbie (tu akurat nie ściemniam, kariera mnie nie interesowała, przede wszystkim patrzyłam na to co ja mogę zrobić tam dla Boga. No właśnie... JA dla NIEGO. Teraz wiem, że jak już to ON dla ludzi przeze MNIE.) w światku filmowym (byłam tak zdeterminowana, że naokoło opowiadałam, że jeśli nie będę filmowcem to zostanę misjonarzem. Warto zaznaczyć, że wyjazd na jakąkolwiek misję to była ostatnia opcja w moich planach, zaraz po zamiataczu ulic i bogatym zamążpójściu). Widziałam się tam od 2005. Nakupowałam książek, przemodliłam sporo, i w ogóle zaprzątałam sobie myśli tą opcją. Generalnie to był szczegółowy plan. Raczej mój, ale nie chcę mówić hop, bo nie wiem co Bóg ma dla mnie. Może to tylko taka droga objazdowa...

2. Jak we wcześniejszym akapicie zasugerowałam, doszłam do tego życiowego rozdroża młodości: matury... Jeśli jesteś drogi czytelniku typem wizjonera-marzyciela-idealisty a byłeś w tym miejscu, to wiesz o co chodzi... Tak! Zaczyna się MISJA RACJONALISTÓW. Czyli wszystkie ciocie, wujkowie, koleżanki, i inni  dla których twój PLAN jest tylko płonnym MARZENIEM, czy jak by to ujął Kochanowski MARĄ NIKCZEMNĄ. Te wszystkie "dobre duszyczki" zniechęcają Cię jak mogą, mówiąc wprost, lub na około, że nie dasz rady, że w ogóle nie warto próbować, że z tego pieniędzy nie ma, że mnie przekabacą i pójdę "w świat", itp. , itd. Doświadczyłam tego, oj tak. Im bliżej matury, tym gorzej. W tym wszystkim moim największym szczęściem była moja mama, która nawet jeśli nie wierzyła, że mi się uda, to po prostu pozwalała mi marzyć.(zdobyła tym samym ogromny autorytet, zupełnie nieświadomie, który będzie bardzo istotny w następnym punkcie). Jednak, przez te wszystkie słowa zniechęcenia, ja sama zaczęłam w to wierzyć, że mi się nie uda i że to nie dla mnie. I to był początek zmian.

3. Siedziałam sobie w pokoju mojej siostry,  kiedy weszła mama. "Estera, nie stać nas na twoje pomysły (byłam na etapie prywatnej szkoły charakteryzacji), proszę, idź na studia normalne jakieś", nie pamiętam co wtedy czułam. W każdym razie to jest ten moment, w którym wyszedł mamy autorytet: tylko RAZ w całym moim marzycielskim życiu powiedziała "Estera, to nie ma sensu, nie dasz rady pracować i studiować", i od razu to do mnie doszło. Bo to nie powiedziała jakaś wiecznie pesymistyczna osoba, tylko mama która zawsze we mnie wierzyła. (teraz rozumiem fenomen Maćka nad Maćkami z "Pana Tadeusza") Od razu wzięłam komputer, weszłam na stronę UŁ i obczaiłam kierunki. Z rozszerzonym polskim i rozszerzonym angielskim to jakiegoś mega wyboru nie miałam. Co gorsza, nie miałam żadnych innych świeckich zainteresowań, poza podróżami ale takiego kierunku nie ma ;) Dobra, ale ja tu pitu pitu, a wy czekacie na dalsze wydarzenia. Więc koniec końców wpadłam na genialny pomysł: filologia rosyjska! Każdy normalny człowiek by się ucieszył, powiedział mamie i rodzeństwu, i spokojnie szykował się do matury. Ja jednak musiałam napisać na pewnym popularnym portalu społecznościowym o moim pomyśle. A najlepsze dopiero przed wami, bo dlaczego ja to tam zamieściłam? Żeby LUDZIE, kiedy zobaczą, że nie poszłam do filmówki nie myśleli, że filologia to desperacja, "żeby tylko coś studiować". A więc PYCHA. Na skutki, teraz widzę że negatywne, nie trzeba było długo czekać. Jak już mówiłam, rosyjski to był pomysł, "może", jakieś małe zauroczenie (być może dlatego, że zawsze marzyłam żeby się przejechać koleją transsyberyjską?), ale teraz w opinii publicznej to była moja DECYZJA, tak i amen i kropka. Wszyscy się cieszyli (nie wiedziałam, że ktoś kiedykolwiek będzie optymistyczny jeśli chodzi o moją przyszłość), a ja? Cieszyłam się razem z nimi. Oczywiście, kiedy pierwsze emocje opadły, rosyjski stanął pod znakiem zapytania. Zorientowałam się, że to jest marzenie KOGOŚ INNEGO. Na pewno nie moje.
To jest ten moment: wszyscy już wiedzą gdzie idziesz, cieszą się i w ogóle a ty- zmieniasz zdanie!

4. Jak powiedzieć znajomym?!!! Przecież Estera zawsze wiedziała gdzie iść, jakie są jej marzenia. A teraz, kiedy wszyscy inni się ukierunkowali, dopiero zaczyna szukać kierunku?
Tu należy coś wtrącić. W naszym zborze znalazło się dwóch miłośników Izraela, i postanowili zrobić na ten temat serie wykładów. Jeden z nich jest liderem grupy domowej, na którą chodzę , w związku z czym zaczęłam dostrzegać Izrael, jako rzeczywiście istotny punkt w Bożym planie. (proszę się nie śmiać! Każdemu się czasem powinie noga w czytaniu Biblii ze zrozumieniem :P )
Moja siostra studiuje w Poznaniu. Kiedy skończyły się naciski na kierunek, zaczęły się naciski na miasto (ja chciałam w Łodzi, głównie na moją koleżankę która już tam jest. Pozdrawiam KR :*). W końcu się poddałam, bo Łódź przestała współpracować (mieszkanie które miałyśmy zająć z kumpelą nie wypaliło, cała moja rodzina się stamtąd wyprowadza, a (to argument mojej mamy) K niedługo wyjdzie za mąż, i i tak zostanę sama), i weszłam na stronę UAMu. W głowie jeszcze miałam filologie rosyjską, więc pyk, wydział filo, kierunki, alfabetycznie, a,b,c,d,e,f,g,h.... h? "Mamo, może hebraistyka? xD hue hue". Mama na to: "No, w sumie hebrajski tak samo jak rosyjski znasz, a Izrael cię chociaż interesuje". Ja szok i niedowierzanie. No, ale zaczęłam to rozważać. W czasie modlitwy spojrzałam na półkę z książkami, i ze łzami wzruszenia (?) spostrzegłam, że ugina się od tytułów prosemickich, w Biblii dla dzieci widoczki są z Izraela i generalnie, że moja wiara bez Izraela nie jest pełna. Podjęłam decyzję: hebraistyka.
Przy okazji podjęłam kolejną decyzje: nie napiszę na twarzoksiążce o tym!

5. A więc hebraistyka w Poznaniu. Siostra kipi z radości ;)
Cała moja uwaga zwróciła się na Izrael. Wspomniani przeze mnie miłośnicy Izraela postanowili się do niego wybrać. Na tydzień do polskiego domu modlitwy w Jerozolimie. SUPER! No to ja, nauczona wcześniejszym doświadczeniem, zaczęłam się modlić, ponieważ Pan może wszystko (nawet wysłać mnie do USA, bo nie uściśliłam) na odpowiedź długo nie czekałam. Najpierw jednak przyjrzyjmy się realiom: w terminie w którym jadą będę się zadomawiać w Poznaniu, cały impreza trwa 1 tydzień i kosztuje  ok 5000 zł, a zarobki są jakie są- nie stać nas, żeby mnie wysłać na tydzień do Izraela za tyle hajsu.
W uniesieniu na poły marzeń na poły wiary, weszłam na stronę tego domu modlitwy w Jerozolimie. Zaintrygował mnie punkt "prosimy o modlitwę o dwie osoby które mogłyby służyć w domu modlitwy rok lub dwa w uwielbieniu i modlitwie". W jakimś porywie zuchwalstwa, wiary i determinacji napisałam maila do liderki całej tej służby. Warto wspomnieć, że w swoim życiu wysłałam jeszcze dwa maile o podobnej wadze: do Przedszkola filmowego Andrzeja Wajdy i do szkoły charakteryzacji On Air- oba bez odpowiedzi. Napisałam coś o sobie i z jakiego jestem zboru, gdzie chce iść na studia i że się oferuje na 3 miesiące. Prosiłam o odpowiedz za lub przeciw, żebym wiedziała. Czekałam. Modliłam się. Sprawdzałam pocztę @. I tak w kółko. Przez 5 dni... Dostałam maila z zaproszeniem i koniec końców jadę na dwa miesiące do Izraela. Przewidywany koszt to 4000zł, z tym że na 8 tygodni. WOW! Bóg jest super! I wie lepiej, bo chciałam tydzień, a dał mi osiem!
<edit 26.06.13r.>  Kiedy pisałam tego posta jeszcze nie widziałam jakim wsparciem będzie dla mnie kościół. Zrobili ściepę narodową i zebrali dla mnie prawie 3000zl! A tymczasem dołożyła się jeszcze rodzinka i w sumie mama nie musiałaby niczego dokładać! Jak Bóg coś Ci wkłada w serce, to też zaopatrzy :) <edit>

Patrzę na moją historię, gdzie załatwiłam wszystko- od pierwszego maila, do kupienia biletu do Tel Awiwu, w 10 dni, to widzę jak różną Bóg ma taktykę. I po prostu to jest niesamowite. Kiedy teraz o tym myślę, to zrozumiałam , że długość oczekiwania na wypełnienie się modlitwy daje inny smak jej skutkom. Żeby wyjechać do USA wiernie modliłam sie przez 4 lata. Było niesamowicie, nie mogę się doczekać kiedy rodzinka W przyjedzie do Polski, a Ericsson to najlepszy towarzysz podróży (polecam, nie marudzi, ani się za mocno nie spina, ani nie luzuje, czuje przygodę i odpowiedzialność zarazem. Tylko nie jest pomocna jak nie wiesz co wybrać do jedzenia :P). Wszystko było zaplanowane, wiedziałam do koga jade i z kim, i że będzie super.
Teraz jadę sama, do nieznanego miejsca, gdzie są nieznani mi ludzie (i tu jest plus jeśli ktoś jest chrześcijaninem, wiesz że się dogadasz :D ), nie żeby odpoczywać, ale żeby pracować. I spontanicznie.

<edit> No i już tu jestem, dziewczyny są spoko. Mój plan dnia wygląda tak, że rano o 7 mamy studiowanie słowa i modlitwę, a potem mam dwie godziny z Panem. Na razie się uczę przebywać z Nim i trzymać porządek dnia i w pokoju. ;) Jest to wyjątkowy Boży prezent abym mogła złapać z Nim bliższy kontakt przed studiami.



sobota, 22 czerwca 2013

Co u mnie.





W Chrystusie mamy zbawienie. Fajnie, ale czy w pełni z niego korzystamy? I czy odpowiadamy miłością na miłość?
Bóg nas pierwszy umiłował (I List Jana 4:19), do tego stopnia, ze dał swojego syna za nas (ew Jana 3:16) a naszą odpowiedzią na jego miłość jest posłuszeństwo jego przykazaniom (ew Jana 14:21)
To co Bóg nam OFIAROWAŁ (ofiarować coś komuś: dać z łaski, nie dlatego, ze jesteś fajny lub coś zrobiłeś, ale dlatego ze On tak postanowił. To tak jak prezent na Boże Narodzenie. Tylu ludzi na świecie jeszcze go nie odpakowało  Twój prezent czeka na ciebie i się kurzy! Już jest, powiedz ładnie dziękuje i przyjmij zbawienie. W pełni - przyp. red.) to USPRAWIEDLIWIENIE (kiedy staniesz przed Sądem jest tak niepodważalne, jak zwolnienie lekarskie w szkole ;D kto był, ten wie) i....... uwaga..... UZDROWIENIE.
Ponieważ słowo "zbawienie" w grece znaczy zarówno przebaczenie jak i uzdrowienie. Greki jeszcze nie umiem, na razie uczę się hebrajskiego, na nią przyjdzie czas ;)
Czy korzystamy wiec ze zbawienia w pełni?  Przyjmujemy usprawiedliwienie, ale co z naszym bolącym kolanem? Migreną? Cukrzycą? Epilepsją?
Wkraczam na trudny temat, dlatego, że uzdrowienia powinny być codziennością- a często nie są. (ew Marka 16: 17-18)

Przez 13 lat badania wykazują, ze przyczepiła się do mnie choroba. Przez 13 lat biorę na to leki. Przez 13 lat się o mnie modlono, poczynając od moich przyjaciół, a kończąc na czarnoskórym kaznodziei z zagranicy.

Jak to jest, ze nie widać efektów? Nie wiem. Bóg wie. On chce mnie uzdrowić (ew Mat 8:2-3) ale moja przypadłość wymaga czegoś z mojej strony (ew Mat 17:21). Ciekawe, że jest to jedna z niewielu (może jedyna) chorób z Biblii na które jest "przepis".
Postanowiłam wziąć obietnice uzdrowienia, i ten przepis z Biblii tez. Pewien kaznodzieja  powiedział coś fajnego, że diabeł ma symptomy, a Bóg uzdrowienie. Czyli ty doświadczasz uzdrowienia, ale el diablo podsyła ci stare symptomy. I w nie wierzysz, bardziej niż w Jezusa! Pewnie zrobiłam tak wiele razy. To tak jakby ktoś dawał ci prezent, ty trochę rozrywasz papieru, przychodzi zły i mówi "nie no, daj spokój, ty zdrowa? No co mówi maszynka do badania mózgu? I co mówi od 13 lat? I myślisz, że to się zmieni?" no i  człowiek oddaje ten prezent.
Bardzo się cieszę, ze Bóg nie jest jak my. Bo jak by ktoś oddał prezent, i to kilka razy, to by człowiek zrezygnował. Ale nie Bóg. Wiem, że On stoi z tą na wpół otwartą paczką i mówi "Weź całość, zrobiłem to specjalnie dla ciebie! Wiem co lubisz, wiem czego potrzebujesz, nie zawiedziesz się, przyjmij i wszystko będzie super! "
Pisze o tym, bo przyszedł zły i zaczął mi podsuwać rożne scenariusze rozwoju choroby. Nie fajnie. No to, mówię sobie, koniec z tym, nie pozwolę by w moim życiu, a tym bardziej w czasie moich wakacji w Izraelu zapanował nade mną strach! (II Tym 1:7)
Weszłam na ścieżkę wojenną*. Pisze o tym, żeby gdy przyjdzie uzdrowienie, Bóg był uwielbiony. Najgorszą rzeczą w mojej wersji epilepsji jest fakt, że po 30. roku życia potrafi przejść sama :P nie chce tak! Chce być świadectwem PEŁNI zbawienia przez krew mojego Pana, a nie jakieś naturalne procesy.

Wiec, jeśli przyjąłeś usprawiedliwienie i pokutowałeś (pokuta: zmiana sposobu życia i, przez łaskę i Słowo, sposobu myślenia- przyp. red.**) to pora na uzdrowienie. Zranień, chorób, kompleksów, depresji itp.  Pamiętaj, Jezus wie czego potrzebujesz i daje ci w prezencie. I się uśmiecha. I czeka. Teraz jest czas łaski, lepiej korzystać :) ja nic nie sugeruje ale Jezus tak (ew Mat 24:42-44)

* będę studiować Biblię pod katem uzdrowienia, może przeczytam jakaś książkę, posłucham wykładu kiegoś, będę pościć i modlić się  to jest ścieżka wojenna, bój o wiarę żeby uzdrowienie, które jest dane przez ŁASKĘ, a które uwalnia wiara, stało się aktywne w moim życiu. Wiec nie myślcie, ze planuje Najwyższemu "wykręcić rękę" :) to tak dla jasności :)

**redakcja nie posiada dyplomu z teologii, może się mylić. W razie wątpliwości czy pytań polecam Biblię lub duchownego :) (ale Bóg i tak kocha redakcje która cały czas sie uczy)

sobota, 15 czerwca 2013

Na głowie

Wiecie co znaczy "z aureolą na głowie"? To jest sugestia, ze będę zamieszczać tu coś z mojej relacji z Niebiańskim Tatą. Wiecie jaki był plan? Czekałam aż trochę "urosnę" w temacie, rozumiecie, czekałam aż coś przeżyje. Zdecydowałam jednak być szczera i uchylić drzwi mojego pokoju modlitwy, który jak dotąd był polem bitwy z myślami i snem. Dlaczego "jak dotąd"? Otóż dzisiaj nastąpił pewien mały ogromny przełom, o czym za chwile.

Przyjechałam tu z nastawieniem doświadczenia czegoś z Bogiem. Nadal jestem w tym pragnieniu, ale pierwsze z czym się zderzyłam to fakt, ze nie umiem przed nim "trwać" ( trwać przed Panem: modlić się sporo w Duchu, siedzieć cicho, po prostu czekać na Niego myśląc o Nim lub o Jego Słowie, nie o romantycznych "ach i och" które w tym momencie po prostu nie pasują- przyp. red.) w związku z czym wszystko się skomplikowało. Ej, no przecież jestem w Izraelu no nie, Jezus chodził po tej ziemi, czemu nie czuje namaszczenia? ;)

Otóż nie czułam  I próbowałam walczyć z tym, ze nie czuje tego co moje towarzyszki broni. Jeszcze nie czuje Pieśni nad Pieśniami jako wyznania miłości Chrystusa do Kościoła (mimo iż wiem, że nim jest) , ani w ogóle tego klimatu. Nie potrafię wykrzesać w sobie tego rodzaju pasji. No, to ze mną coś jest nie tak. "Boże, może mogłam siedzieć w domu, tam lepiej mi szło." Chociaż wiedziałam, ze w domu po prostu nie podchodzilam do Niego w sposób bezinteresowny. Zawsze miałam o co prosić i za co dziękować. Tutaj czuje sie poza czasem i przestrzenią, dziewczyny są miłe i nic nieprzyjemnego się nie dzieje.
 Jakie są wiec fakty? Jestem w najlepszym miejscu do szukania Boga, a ja śpię! W przenosni ale tez czasem dosłownie :p
Jednak przedwczoraj, kiedy miałam okazje pobłogosławić przez wiadomość fb mojego kolegę i brata w Panu, doszło do mnie, że prawdziwa duchowość dzieli się miłością. Ponieważ, kiedy pisałam te dobre rzeczy, błogosłaiwństwa i generalnie same fajne sprawy, doszło do mnie to wszystko! Pisząc do niego, pisałam do siebie! Bóg czasem dziwnie do mnie mówi, w każdym razie, po raz drugi w życiu przemówił do mnie przeze mnie xD
Pan przypomniał mi tez to, czego nauczył mnie w zeszłe wakacje, że każdego prowadzi inną ścieżką, ma indywidualny tok nauczania dla wszystkich chętnych. Nie muszę się łamać jak widzę, ze nie rusza mnie to co innych. Tak bardzo skupiłam się na opcji Oblubieniec, ze zapomniałam o tym, ze jest Przyjacielem, Ojcem, Zbawcą, Reżyserem, Bohaterem, Królem, Lekarzem, Nauczycielem, Miłością, Pokojem, Mądrością i wszystkim tym innym czym jest i w czym Jego chwała się objawia. Przyjdzie moment kiedy zrozumiem Pieśń nad Pieśniami, wiem to. A tym czasem chce się rozkoszować moim Przyjacielem i największą Gwiazdą jaką znam ^^

Zachęcam was do poznawania Boga :) ja dopiero zaczynam :D nauczę się trwania przed Nim, ważne ze zrzuciłam to ciśnienie "iścia czyjąś ścieżką".


A co do oddzielenia. Kiedy wróciłam do komunikacji z moimi drogimi przyjaciółmi i do Poluzjantow podczas podlewania trawy, ulżyło mi. Upadł mój zakon który chciałam sobie tu stworzyć. Bóg jest twórcą naprawdę dobrej muzyki ;D
I ten sam Wielki Bóg który jest natchnieniem samej Misty Edwards, przyszedł do mnie dzisiaj, do pokoju, kiedy trwałam z gitarką, i przyznał się do tego i "popłynęłam"* w uwielbieniu (spontaniczne, improwizowane piosnki, takie które jeśli nie nagrasz to nie powtórzysz. Przez "płynięcie" rozumiem tą niecodzienną dla mnie zdolność do klejenia natchnionych tekstów i chwytliwych melodii :D przyp. red.) i modlitwie ( jak płyniesz, to czujesz, że twój głos ma w tym momencie znaczenie, a słowa które wypowiadasz są tak mądre, trafne i zwięzłe, że wiesz, że to Duch Święty- przyp. red.). Pierwszy raz odkąd tu jestem, nie mogę się doczekać, kiedy znów do Niego przyjdę. Więc idę :D Na dobranoc polecam psalm 18 :D 


Podsumowując: było źle, jest lepiej, będzie dobrze, a potem już tylko sny, wizje i aniołowie. A potem studia :D


* myślę, że ten flow który poczułam wczoraj, był odpowiedzią na modlitwy wypowiadane w te dwa tygodnie, przez wiarę, na "sucho" i bardziej z głowy niż z serca. Bóg jak najbardziej to widzi, nie zawsze musisz czuć. Poczekaj na Niego w ukryciu, za swoimi drzwiami.  Jeśli nie możesz się skupić, czytaj Słowo, napełniaj głowę i proś Boga, żeby wyrył to w twoim sercu. I z głową pełną Słowa łatwiej się modlić, trust me. (ang. uwierz mi- przyp. red.) I ten, wszystko co wiem, wiem z doświadczenia, nawet jeśli brzmi to jak slogan ;D

Do usłyszenia :)