Byłyśmy wczoraj z Anią połazić
trochę po starym mieście, :) i zjadłam swojego pierwszego(!*) loda
w Izraelu. Jak siedziałyśmy w Kawiarni, to obok przechodził jakiś
koszykarz, i kilkoro ludzi robiło sobie z nim zdjęcia. W takich
momentach żałuje, że nie jestem fanem sportu; dla nas był
atrakcją przede wszystkim przez swój imponujący wzrost! Potem
poszłyśmy na nabożeństwo do K of k, było naprawdę spoko
uwielbienie, chociaż nie mogłam sie miejscami skupić, wiadomo jak
to jest w nowym miejscu :) Ogarniasz, że mają takie lampy jak u
nas, próbujesz złapać rytm piosenki itp. Co druga piosenka była
po hebrajsku :) Pastor potem mówił, generalnie o tym, ze trudne
rzeczy są wpisane w życie chrześcijan, bo potrzebna jest bitwa aby
było zwycięstwo, a do tego jesteśmy powołani, żeby zwyciężać.
Podał przykład tego jak Bóg nielogistycznie prowadził Izrael
przez pustynię żeby go ukształtować i żeby objawić swoją moc
pakując ich w sytuacje bez wyjścia tj. z jednej strony Egipcjanie a
z drugiej woda. Człowiek by już nic tu nie zdziałał i dopiero
wtedy przychodzi Bóg.Taka refleksja mnie naszła ze w sumie im
wcześniej uznamy, ze nic sami uczynić nie możemy, tym szybciej
zaangażuje się Bóg, no nie? Co do hebrajskiego to już umiem się
przedstawić ^^ a nawet przeprowadzić krótki dialog! Tak moi
drodzy, jest progres.
Jutro jedziemy nad Morzę Martwe :)
Oczekujcie zdjęć :)Pozdrawiam wszystkich świętych
* wykrzyknik jest dla tych którzy
znają moje zamiłowanie do tego przysmaku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz